Odświeżam temat. Dość mocno przeciągnąłem to leczenie. Chodziłem z fleczerem i zatrutym zębem do stycznia(!) kiedy to zaczął mi mocno puchnąć policzek. Pierwsza myśl- ropa w dziąśle.
Po przeszukaniu internetu i zaakceptowaniu że teraz interwencja specjalisty jest konieczna, w końcu jakoś przełamałem barierę niechodzenia do stomatologa, zapisałem się na wizytę.
Pani rozwierciła fleczer, zostawiła otwarty ząb, przepisała antybiotyk- clyndamycin.
Na zdjęciu rentgenowskim widać duże ubytki kości w okół korzeni zęba, coś jak na zdjęciu
http://pl.wikipedia.org/wiki/Zapalenie_ ... 5%82kowych z tym że przy "czubkach" korzenia zęba też było ciemne pole, takie kulki na ich końcu.
Następna wizyta 2 tygodnie później- dostałem lekarstwo i fleczer plus kolejne RTG. Jak to Pani próbowała mi przetłumaczyć na chłopski rozum "ząb sobie coś tam wytworzył" że rzadko się zdarza, sama nie miała takiego przypadku, a leczenie kanałowe nie da pewności że wszystko będzie ok.
Na kolejnej wizycie (czyli dziś) miało być leczenie kanałowe, jednak zmieniła lekarstwo, stwierdziła że ząb ma "odczyn okostnowy" i że na kolejnej wizycie albo leczenie kanałowe albo usunięcie.
Nie wiem co o tym myśleć, co robić z tym zębem, bo już 150 zł wydałem, a do tego leczenie kanałowe plus odbudowa to pieniądze niemałe jak na jeden ząb, tym bardziej że żadnej gwarancji na powodzenie leczenia niema.
A może zmienić dentystę na innego?
Teraz zacząłem chodzić, mam robione na bieżąco ubytki powstałe przez lata niechodzenia do dentysty
jakoś to inaczej jak boruje młoda pogodna Pani ;D